Czy…

Czy promuje się to czego słuchamy, czy słuchamy tego co się promuje? Tym razem chcę poświęcić kilka akapitów tematowi lżejszemu niż skandale w świecie nauki. Nie jest to rzecz paląco aktualna jak trendy wyznaczane przez Billie Eilish, ale moim zdaniem warta uwagi, bo ostatnimi czasy coraz powszechniejsza, a przede wszystkim – dla ludzi spostrzegawczych – coraz bardziej słyszalna.

W maju tego roku miały premierę dwie dobre płyty. Oczywiście jak przystaje na zestawienie w duecie, jedno musi być lepsze od drugiego. Ale jakie wartości mieszczą się dzisiaj w słowie lepsze? Czy lepsze zawsze wygrywa z gorszym? W dzisiejszych warunkach te kwestie podlegają dyskusji, dlatego warto przypomnieć, że prawdziwe złoto i platyna nigdy nie były i nadal nie są dźwięcznie podawane na tacy, a wręcz przeciwnie – aby je odnaleźć albo osiągnąć trzeba przebyć nierzadko długą drogę. I dotyczy to tak samo artysty, jak odbiorcy.


Nie przekonacie mnie, że białe jest czarne, a czarne jest białe

Nie słyszałeś jeszcze o polskiej piosenkarce o dźwięcznym pseudonimie Sanah? Musiałeś słyszeć! Chyba, że przez ostatnie trzy miesiące nie słuchałeś radia, nie odwiedzałeś platform streamingowych i nie otwierałeś lodówki. Czym zasłużyła sobie na miano “prawdopodobnie największego odkrycia polskiej sceny muzycznej 2020 roku”?

Jak informuje nas strona RMF FM, singiel Melodia na POPLIŚCIE – prowadzonej przez Darka Maciborka – między 8 maja, a 29 lipca znalazł się 57 razy; z czego aż osiem na miejscu pierwszym (ostatniego dnia piosenka zatrzymała się na pozycji 18). Nie mam wątpliwości, że tego roku jest to jedna z najgłośniejszych gwiazd rodzimej estrady. Odniosła wielki sukces komercyjny. Tak wielki, że linki do jej piosenek podsyła mi serdeczny przyjaciel elektryk.

Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie punktem wyjścia w ocenie jest podejście do muzyki jako dzieła, którego wyznacznikiem jakości jest wartość artystyczna, a nie odniesiony sukces komercyjny. Obie z pań to znakomite kompozytorki i autorki tekstów na wysokim poziomie, choć odnoszę wrażenie, że w miejscach gdzie rymy są od siebie odleglejsze lepiej radzi sobie Kasia Lins. Autorka podejmuje w swoich tekstach dyskusję ze światem zewnętrznym, otaczająca rzeczywistość jest obecna w uczuciach i emocjach, o których śpiewa artystka. Przy tym są to jednak rysowania z lekka dekadenckie, jakby powodowane bólem świata. W przeciwieństwie do Sanah, która w swoich tekstach czyni uczucia głównymi bohaterami opowieści, które chce przekazać odbiorcy. Wielokrotnie miałem wrażenie, że to uczucia są wewnętrznym ja utworu, a nie “podmiot” który je odczuwa. Te subtelne różnice w charakterze kompozycji obu artystek eksponuje oprawa wizualna. Od samej okładki, przez teledyski, aż po wizerunek sceniczny. Gdybym miał wam tu i teraz zilustrować to porównanie, najlepiej oddają je kalki takie jak “czarne i białe”, “side white, side black”, “serce i pik” itp…

Jednak tym co decyduje o moim wyborze to “gęstość” utworów Kasi Lins. Bogactwo dźwięków przy jednoczesnym zachowaniu subtelności na przykład instrumentów dętych i chórów, które stanowią idealne tło dla słów. To pop pachnący kadzidłami, nacechowany znacznie bardziej dramaturgią niż w wypadku Królowej Dram. Nasion chilli na szczyt dania dodaje fakt, że album Kasi Lins otwiera interpretacja wierszu Marii Konopnickiej Jeżeli Kochasz. Już to dowodzi w moim odczuciu wyższości Mojej Winy nad płytą Sanah, bo koresponduje w ten sposób z polskim dorobkiem kulturowym.


Czy 21 dni to więcej niż 7 lat?

W tym miejscu muszę się wam zwierzyć, że nie jestem do końca obiektywny (zresztą kto z nas jest?). Jako miłośnik muzyki i cichy obserwator tego co dzieje się w świecie muzyki, cenię sobie w szczególności tych artystów, którzy sukcesy osiągają dzięki wytrwałości i mozolną pracą. Preferencje te skłaniają mnie do przyznania, że w szerszej perspektywie ciekawszym albumem jest płyta Kasi Lins. Katarzyna Zielińska nie dość, że jest od Zuzanny Jurczak starsza o siedem lat, to jako muzyk ma o wiele większe doświadczenie. Od lat dziecięcych uczyła się klasycznego repertuaru na fortepianie, później kontynuowała edukację na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej Akademii Muzycznej w Gdańsku. W 2013 roku wykazała się debiutancką płytą długogrającą Take My Tears wydaną przez międzynarodową wytwórnię Evosound na trzech kontynentach (Japonia, Chiny, USA, Niemcy, Polska). Artystka wróciła na rynek po pięciu latach w 2018 roku, wydając kolejny LP Wiersz Ostatni. Nominowana dwukrotnie do nagrody Fryderyki 2019 w kategoriach Album Roku: Pop Alternatywny i Autor Roku. A więc omawiana przeze mnie płyta Moja Wina (Universal Music Polska) to trzeci longplay w dorobku artystki i siłą rzeczy echa ponad siedmiu lat obecności w spisach ZAiKS’u pobrzmiewają na albumie.

Dla porównania Zuzanna Jurczak całkiem niedawno, bo w 2019 roku, obroniła pracę licencjacką w klasie skrzypiec na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Przy pomocy Andrzeja Puczyńskiego (dyrektor generalny Universal Music Polska) podpisała kontrakt z wytwórnią Magic Records i już w tym roku wydała debiutancki longplay – właśnie Królowę Dram. Premiera jej albumu Królowa Dram odbyła się 8 maja, natomiast zaledwie dwadzieścia jeden dni później ukazał się longplay Kasi Lins – Moja Wina. Na POPLIŚCIE nie znalazły się żadne kompozycje tejże artystki, a to ciekawe, bo to jest właśnie ta IMO lepsza płyta. Mniej komercyjna, mniej promowana i w końcu – mniej doceniana.

Z tych dwóch artystek i dwóch płyt, które obie premierę miały w niemal tym samym czasie, znacznie bardziej promowana jest Pani Jurczak, gdy tymczasem Kasia Lins robi rzeczy, których nie robił jeszcze nikt, grając na deskach teatru koncert w konwencji spektaklu! Ale to nie jedyny przypadek takich nieprawidłowości w historii muzyki rozrywkowej.


Przez ciernie do gwiazd. Czy na pewno?

Zespół Queen przebył długą drogę od wynędzniałej i wyzyskiwanej kapeli do gwiazdy brytyjskich list przebojów i w ich wypadku można z całą stanowczością stwierdzić, że zapracowali na to nadzwyczajną wytrwałością, talentem i wiarą w to co robili. Jednak do momentu wydania legendarnego singla Bohemian Rhapsody zespół był średnio rozpoznawalny nawet w samej Anglii. W trzy miesiące stali się milionerami! Za popularnością tego utworu stoi jednak pewien szkopuł, o którym warto wspomnieć przy okazji omawianego przeze mnie tematu. Wytwórnia kategorycznie odmawiała wydania prawie sześciominutowego singla w całości sugerując, że będzie to kompletna klapa (single w tym czasie miały po trzy minuty i do dziś się to nie zmieniło). Autor kompozycji wykradł nośnik taśmy ze studia nagraniowego, a następnie podrzucił znajomemu DJ’owi radiowemu. Ten wyemitował utwór w ciągu jednego dnia aż 14 razy! I to wystarczyło, aby ten dziwaczny kawałek stał się najlepszym singlem w historii muzyki rozrywkowej. Zawsze, gdy o tym myślę zadaję sobie pytanie czy gdyby Cygańska Rapsodia została wyemitowana zaledwie kilka razy, również zdołałaby zyskać takie miano? Dziś to już historia, ale odpowiedź na to pytanie nie jest wcale jednoznaczna. Czy promuje się to, czego słuchamy, czy słuchamy tego co się promuje?

Również wspomniana przeze mnie wcześniej Billie Eilish jest dla mnie ewenementem pod tym względem. Tempo i kierunek w jakim rozpędziła się kariera dziewiętnastoletniej dziewczyny z Los Angeles, będącej córką producenta filmowego, wprawia mnie nadal w osłupienie. Jej umiejętności kompozytorskie i wokalne pozostawiają wiele do życzenia jak na artystkę, która w ciągu ponad roku odebrała pięć statuetek Grammy i nagrała utwór do ścieżki dźwiękowej nowego Bonda. A przypomnę, że rozmawiamy o dziewczynie, która na dwie wydane płyty nie skomponowała ani nie napisała samodzielnie ani jednego utworu, a na jej albumach nie brakuje piosenek napisanych w ogóle bez jej udziału. A jednak świat oszalał na punkcie nastolatki z L.A.


Co ma potencjał u ciebie?

To tylko kilka przykładów tego, jak wielkim narzędziem potrafi być marketing i promocja. A już nietrudno o wrażenie, że żyjemy w czasach, w których słuchamy, oglądamy, konsumujemy w pierwszej kolejności i największej mierze te produkty, które specjaliści od promocji podsuwają nam pod nosy. I nie zawsze jest to to, co najbardziej wartościowe, ale to co ma większy potencjał finansowy, większe szanse na odniesienie sukcesu komercyjnego.

Ale z drugiej strony, czy największy przebój w dziejach muzyki rozrywkowej sprzed czterdziestu pięciu lat miał ten potencjał? A może największy potencjał ma to, co widzimy i słyszymy najczęściej? Prawdziwe skarby, które rzeczywiście zasługują na największe uznanie i naszą uwagę nigdy nie są podawane na srebrnej tacy, a wręcz przeciwnie – aby je odnaleźć trzeba przebyć nierzadko długą drogę samodzielnie.

_____________________