(Nie)cała prawda o tolerancji?

Dzisiejszy artykuł będzie inny niż poprzednie. Będzie bardziej odważny, bo poruszy drażliwe tematy. Będzie bardziej krytyczny wobec nas niż wobec nich, bo uważam że właśnie tak zmienia się świat – zaczynając od samego siebie. Wyjaśnię dlaczego uważam, że relatywizm jest groźnym narzędziem w relacjach i opowiem o ważnych różnicach między akceptowaniem, a tolerowaniem. Zapraszam do lektury.


W skórze bezstronnego obserwatora

Nie będzie przesadą, jeżeli założymy, że większość z nas chce być członkami społeczeństwa, w którym wszyscy są wobec siebie życzliwi, pomocni, wyrozumiali i darzą siebie szacunkiem, i go sobie okazują. Na ogół chcemy, aby traktowano nas dobrze oraz szanowano to co sobą reprezentujemy. Ale czy każdy z nas może powiedzieć to o sobie? Czy każdy spełnia wszystkie wymagania jakie stawia innym? Oczywiście nie ma ludzi idealnych, wszyscy mają jakieś wady. Ale tym, co kluczowe w tworzeniu zdrowej społeczności, która nie jest wiecznie skonfliktowana jest szacunek. To punkt wyjścia do tego, aby nauczyć się żyć obok siebie – bez tego żadna grupa ludzi nie dojdzie do porozumienia.

Wydarzenia wokół nas pokazują, jak wielkie braki pod tym względem mamy jako społeczeństwo. W skórze bezstronnego obserwatora obyczajowych przepychanek między lewicą, a prawicą mogę stwierdzić, że niektórzy aktywiści obu grup obrzucają się wzajemnie sloganami, których sami nie wprowadzają we własne życie. Można było zauważyć to już wcześniej, ale to w Warszawie problem doczekał się swojej kulminacji. Aktywiści ruchu LGBT wymagają od drugich tolerancji, tymczasem sami mają problem z tolerowaniem, udowadniając to poprzez nazywanie homofobem niemal każdego, kto wyrazi własne odmienne poglądy. Sam wielokrotnie zostałem zwyzywany, a nawet usunięty z grona znajomych tylko dlatego, że mam inne przekonania. Natomiast prawa strona konfliktu usilnie żąda poszanowania własnych uczuć, gdy tymczasem jej aktywiści nie potrafią szanować osób ze środowisk lewicowych i dopuszczają się manipulacji. Tak naprawdę wszystkich działaczy toczy ta sama choroba: brak szacunku wobec innych.

Korzystając ze zbiorkomu coraz rzadziej widzę jak młodzi ludzie ustępują miejsca starszym, jak przepuszcza się osoby z bagażem albo uczy dzieci trzech magicznych słów. Coraz częściej w debatach publicznych nie zadaje się pytań, ale skupia na wyrażaniu własnych poglądów. Odnoszę wrażenie, że przenosi się to na rozmowy dnia codziennego. Jako społeczność nie zwracamy na siebie wzajemnie uwagi, wielu rodziców nie przekazuje młodym podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie takich jak chociażby wyżej wymienione. Ale potem ci sami młodzi ludzie wychodzą na ulice i krzyczą o patriotyzmie, szanowaniu uczuć narodowych i religijnych. Skandują o poszanowaniu ich praw, ozdabiają swoimi symbolami pomniki i emanują wulgarnością tak jakby osób starszych wokół nas już nie było. Moim zdaniem to nie jest dobra droga. Uważam, że jak długo jako społeczeństwo nie odrobimy „pracy u podstaw” w wychowaniu, tak długo wszelkie protesty i manifesty nie będą skutkować dojściem do porozumienia, ale konfliktami. Tak długo jak nie nauczymy się darzyć siebie szacunkiem, tak długo będziemy wiecznie skłóceni i wzajemnie obrażeni. W pierwszym numerze pisałem o tym, że wszyscy siedzimy na wykałaczce i nasze osobiste poglądy i wzajemne niesnaski tego nie zmienią. Te kilka akapitów dobrze koresponduje z tym, co możecie przeczytać w moim pierwszym felietonie.

Anglicy mają piękne powiedzenie: We’re in the same boat – pamiętajmy o tym i uczmy się najpierw wzajemnie szanować, a potem przyjdzie czas na dyskusje. My, młodzi ludzie najpierw musimy nauczyć się mieć na względzie dobro innych i szanować wartości, które mogą być dla nich ważne; pod warunkiem, że są to wartości, które służą pojednaniu i dobru. Dopiero po tym wychodzić na ulice i rugać tych, którzy tego nie robią.


Czy nie za często mylimy akceptację z tolerancją?

To również problem, który przewija się w debacie publicznej, na ulicy, a w szczególności w komentarzach pod postami traktującymi o palących aktualnie sprawach. Ach, cóż to dopiero za lektura litanii! Gdy ktoś wyraża swoje konserwatywne poglądy, naraża się na uznanie go za homofoba, prześladowcę czy innego oprawcę. Nietrudno wtedy o wrażenie, że osoby o lewicowych poglądach nie oczekują jedynie tolerancji, ale żądają akceptowania wartości, które są im bliższe. Czy mają do tego prawo?

To pytanie można postawić też tym, którzy chcą siłą zabronić innym wyrażania poglądów i uczuć oraz walczenia o swoje prawa. Oni również stawiają o jeden krok za daleko. Na przykład usiłując wpłynąć na społeczeństwo poprzez manipulacje, które mogliśmy zobaczyć na furgonetce jeżdżącej ulicami Warszawy. Ale czy to usprawiedliwia napastników, którzy zaatakowali pojazd i kierowcę? Pojawiły się wówczas głosy, że podobne rozwiązania są uzasadnione, ponieważ drogą sądową nie da się wyeliminować ze sfery publicznej problematycznych samochodów. Jednak w zeszłym roku, kiedy po Gdańsku jeździła podobna furgonetka obklejona homofobicznymi hasłami, stowarzyszenie Tolerado działające na rzecz osób LGBT złożyło zawiadomienie do prokuratury i… wygrało! Pojazd został przez sąd uznany za nielegalny. Ale co zrobić, gdy wyroki sądów nie pomagają a furgonetki wciąż jeżdżą?

W tym miejscu chcę wyrazić swoje zadowolenie z formy sprzeciwu wobec takich właśnie zachowań, jaką zorganizował Krzysztof Gonciarz, udowadniając że można prowadzić na forum publicznym dialog bez zbędnego prowokowania, przejawiania agresji czy obrażania czyiś uczuć. Gonciarz wypuścił na miasto własne ciężarówki w zabawny sposób zwracające uwagę na problem takimi hasłami jak: Każdy może obkleić ciężarówkę i gadać z niej głupoty, nie do wiary że to jest legalne”, albo Stop ciężarówkom!. Ponadto odprowadzały odbiorców na stronę internetową www.stopciezarowkom.pl, na której można przeczytać krótki poradnik jak postępować z ciężarówką, która „znalazła plandekę w lesie i uważa się za autorytet”. Prawda, że to piękne?

Nie oczekujmy od innych, że będą zgadzać się z naszymi poglądami czy uznawać za dobre to samo co my, jeśli sami nie mamy ochoty na weryfikowanie własnego punktu widzenia. Ale co z tolerancją? Czy można tolerować coś czego się nie akceptuje? Moim zdaniem taka postawa charakteryzuje człowieka dojrzałego – takiego który ma ugruntowane poglądy, zna wartość własną oraz tego w co wierzy i zgodnie z czym żyje. Ale również człowieka wrażliwego na uczucia innych, mającego szacunek nawet do tych, którzy mogą nie zgadzać się z tym o co walczy. Oczywiście tak jak wszystko, również tolerancja musi mieć swoje granice i kończyć się tam, gdzie zaczyna się rasizm, nazizm i inne formy przejawiania nienawiści i nawoływania do przemocy.


Sposób na kompromis czy zagrożenie?

Mogłoby się wydawać, że relatywizm to dobry sposób na osiąganie kompromisów. Bezwzględna prawdziwość jako cecha przysługująca osądom może okazać się niesprawiedliwa i krzywdząca, zwłaszcza kiedy mówimy o różnicach kulturowych czy obyczajowych. Jest w tym dużo prawdy. Jednak co, gdy relatywizuje się sytuacje w których dochodzi do przemocy? Czy wtedy też mówimy „to zależy” albo „tak, ale…” żeby usprawiedliwić czyny, które powinny zasługiwać na potępienie w oczach społeczeństwa? Odpowiedź mogłaby się wydać oczywista, ale ostatnimi czasy jest to jednak kwestia dość dyskusyjna i to napawa mnie lękiem o jutro.

Kiedy pod jednym z postów wyraziłem podobne zdanie na temat niedawnego zajścia z kierowcą furgonetki w roli głównej, zostałem szybko oskarżony o obronę oprawców i usprawiedliwianie ich karygodnych zachowań. A cóż takiego napisałem? Otóż nieopatrznie i z ironią zwróciłem uwagę na zależność, że skoro można usprawiedliwić napastnika tłumacząc jego zachowanie targającymi nim emocjami, to równie dobrze można usprawiedliwić młodych chuliganów rzucających w Białymstoku słoikami z moczem. Rzecz jasna, to była ironia, bo musiałbym być chory aby stwierdzić to na serio. Ale o dziwo to autor posta usprawiedliwiał właśnie agresję, bo wymierzona była wobec człowieka, z którego poglądami autor się nie zgadza. Więc jak to w końcu jest z tą agresją? Można, czy nie można…? Zależy od poglądów? Taka narracja to właśnie relatywizm w czystej postaci, a są to postawy niebezpieczne, bo pamiętajmy że otwierają drogę do usprawiedliwiania przez jednych przemocy wobec drugich. Czyżby historia niczego nas nie nauczyła? Prawda jest jedna, a bramki są dwie – dlatego powinniśmy traktować pewne wartości jako punkty odniesienia w tych dziwnych i chaotycznych czasach, w których – czasami tak myślę – właściwie wszystko jest już możliwe.


Uczmy się żyć obok siebie w zdrowiu i szczęściu

Zauważam również pojawiającą się przy okazji przeróżnych zdarzeń narrację, że prawa żadnej mniejszości nie były przecież zdobywane drogą pokoju. Poza tym, że jest to nieprawda, to takie stwierdzenia mogą wypowiadać jedynie osoby, które nigdy nie doświadczyły agresji ze strony ludzi, którzy również wychodzą z takiego założenia. Myślę, że właśnie takim osobom łatwo jest wydawać podobne osądy. Nie da się zbudować zdrowego społeczeństwa bez poszanowania wartości takich jak życie i zdrowie drugiej jednostki. Trzymajmy się tego i uczmy prowadzić dialog bez zbędnych prowokacji oraz z poszanowaniem prawa do własnego zdania. Po prostu uczmy się żyć obok siebie, bo łatwiej jest podtrzymywać wartości sprawdzone i te, które zdały egzamin niż budować wszystko z gruzów.

_____________________