The Cure – Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me

Recenzje z archiwum Alternativepop.pl

The Cure – Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me
1987 – Fiction

  1. The Kiss 6:17
  2. Catch 2:42
  3. Torture 4:13
  4. If Only Tonight We Could Sleep 4:50
  5. Why Can’t I Be You? 3:11
  6. How Beautiful You Are 5:09
  7. The Snakepit 6:56
  8. Just Like Heaven 3:30
  9. All I Want 5:18
  10. Hot Hot Hot !!! 3:32
  11. One More Time 4:29
  12. Like Cockatoos 3:38
  13. Icing Sugar 3:48
  14. The Perfect Girl 2:33
  15. A Thousand Hours 3:21
  16. Shiver And Shake 3:26
  17. Fight 4:26

Moja przygoda z The Cure rozpoczęła się wiele lat temu od „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”. Usłyszałem ją po raz pierwszy w audycji Tomasza Beksińskiego, chyba w Wieczorze Płytowym w Programie II Polskiego Radia. Przyznam, że na początku niezbyt mnie przekonała. Wydawała mi się jako całość bardzo ciężkostrawna. Z drugiej strony zawierała kilka piosenek bardzo wesołych i przebojowych – „Just Like Heaven”, „Why Can’t I Be You” – może nawet zbyt przebojowych. Nie do końca jeszcze wiedziałem czy The Cure to „mój zespół”. Tak naprawdę do grupy przekonałem się dopiero, kiedy usłyszałem płyty wcześniejsze a po wydaniu „Disintegration” moje uwielbienie do The Cure ugruntowało się. I wiem, że nie jestem w takiej ścieżce fascynacji The Cure odosobniony.

„Kiss me, Kiss me, Kiss me” to najdłuższa studyjna płyta w karierze zespołu. Na krążku znajduje się aż siedemnaście nagrań i w sumie ponad 74 minuty muzyki. A ta, jak już wspomniałem, jest bardzo różnorodna. Z jednej strony są tu utwory trudniejsze w odbiorze a z drugiej znajdują się takie „hiciory” jak: „Why Can’t I Be You”, „Just Like Heaven” czy „Hot Hot Hot!!!”. Pozornie niezbyt pasujące do klimatu całej płyty. Są też prawdziwe perełki jak: „Like Cockatoos” czy „Fight”. Zwłaszcza ten drugi, ciężki, powolny, ale dobitny z wykrzykiwanym wezwaniem do walki o równowagę psychiczną to prawdziwa rewelacja, jeden z najlepszych moim zdaniem utworów w całej karierze The Cure. Zwracają też uwagę przepiękne „One More Time” i „A Thousend Hours” utrzymane nieco w klimacie najlepszych fragmentów „Disintegration”.

„Just Like Heaven” odniósł prawdziwy sukces komercyjny. W Polsce na liście przebojów Trójki dotarł do pierwszego miejsca i był pierwszym polskim numerem jeden zespołu. Wcześniejsze single pochodzące z krążka – „Catch”, „Why Can’t I Be You” oraz niesinglowy, ale wylansowany przez Trójkę „Like Cocatoos” – okupowały miejsca w trzeciej dziesiątce listy nie docierając nawet do pierwszej. To właśnie od „Just Like Heaven” rozpoczęła się prawdziwa kariera The Cure w Polsce. Zaowocowało to wylansowaniem w Trójce kolejnego omawianego już utworu „Fight”. Mimo braku znamion przebojowości dotarł on do drugiego miejsca trójkowej listy. To był widomy sygnał, że rodzi się w Polsce prawdziwe uwielbienie dla The Cure. Trójka była wtedy prawdziwą wyrocznią muzyczną a jednocześnie jej lista realnym wyznacznikiem gustów polskich fanów rocka.

Jeśli chodzi o samą płytę, można mieć do niej dwa podejścia. Albo potraktować ją jako koncept album i zachwycić się nią, albo przyjąć jako zbiór nierównych i nie przystających do siebie nagrań z przewagą jednak nagrań dobrych i wybitnych. I ja chyba jestem bliższy tego drugiego podejścia. „Kiss me, Kiss Me, Kiss Me” to swoista przygrywka przed wydaniem opus magnum zespołu – „Disintegration”. [8/10]

07.03.2002