Co z tym całym rock‘n’rollem?
Dzisiaj rock to już historia. Melomani kolekcjonują na półkach albumy ZZ Top, Queen i Davida Bowiego w bliskim sąsiedztwie z The Clash i Sex Pistols. Rock ‘n’ roll stracił na znaczeniu – jest reliktem przeszłości, ilustracją do podręczników o kryzysie energetycznym, żelaznej damie, murze berlińskim i obradach okrągłego stołu – tyle obyczajowo. A muzycznie?
Gene Simmons w jednym z ostatnich wywiadów powiedział: “Rock jest martwy. Ostatnim wielkim zespołem rockowym jest Foo Figters.”. Niespełna tydzień po tych słowach Queen wydadzą album koncertowy, dwa tygodnie później ACDC przedstawią światu premierowy studyjny album, a chłopcy z Greta van Fleet sfotografują się z nagimi pośladkami, wpływając na wyniki wyborów w USA. Rock od początku przewracał świat do góry nogami i rzucał wyzwanie strażnikom dobrych obyczajów, wykraczając deleko poza ramy zjawiska jedynie muzycznego. Ale co z rock ‘n’ rollem dzisiaj, kiedy rodzice godzą się na gockie włosy, po ulicach paradują geje i lesbijki, a młodzież na szesnaste urodziny dostaje voucher do tatuatora?
Byłbym niesprawiedliwy wobec was, siebie i wielu artystów gdybym podzielał zdanie wielu boomerów, że w dzisiejszej dobie nie nagrywa się już wartościowych, rockowych płyt; a takich przybywa corocznie przecież całkiem sporo. I nie mam na myśli dinozaurów, ale wschodzące gwiazdy. Odnoszę jednak wrażenie, że współcześnie nagrywane płyty są przesadnie obliczane na sukces komercyjny, ale finalnie nie mogą przebić się do mainstreamu stając się częścią społecznej świadomości, bo trendy idą w zupełnie innym kierunku. Trafiają więc w tę dziwną próżnię w której są ogromnie doceniane i osiągają sukces komercyjny, lecz na skalę światową – wśród stosunkowo małej grupy odbiorców. Szklany sufit udało się przebić jak dotąd jedynie Greta Van Fleet i Florence and The Machine (chociaż w istocie rzeczy jest to zespół indie rockowy) i nie zanosi się na to, by w najbliższym czasie na horyzoncie pojawił się kolejny eksponent.
Ponadto rolę niegrzecznego chłopca nawołującego do zmian kulturowych i obyczajowych przejął szeroko rozumiany rap. Nie ma w tym nic dziwnego – teksty nie pozostawiają suchej nitki na wielu drażliwych tematach i obdzierają z szat wierzchnich kwestie podlegające tabu, nazywając rzeczy po imieniu. Rewolucji seksualnej lat siedemdziesiątych rock ‘n’ roll był potrzebny tak, jak dzisiejszej – pop. A to co aktualnie dzieje się w niektórych rejonach Europy, w tym również nad Wisłą – aż prosi się o założenie projektu na podobieństwo Sex Pistols i pociągnięcia za nim tysięcy młodych ludzi. Coś jednak stało się z nami, że muzyka na szeroką skalę nie towarzyszy już nam w tworzeniu ruchów społecznych. Przeglądając nagrania z ostatnich manifestacji udało mi się kilka razy usłyszeć odtwarzane przez mobilne głośniki znane kawałki, które niegdyś uchodziły za kontrowersyjne – jednak nic poza tym. Czy naprawdę pokolenia przełomu XX i XXI wieku nie stać na nic więcej?
Choć są jeszcze takie chwile, w których muzyka jest przy nas gdy dzieje się coś ważnego. Tak było w 2015 roku, kiedy w Polsce trwała kampania do wyborów prezydenckich – wszędzie: w stacjach radiowych, mediach społecznościowych, na proponowanych przez platformy streamingowe playlistach był obecny ten sam utwór; pamiętasz już jaki? Kocham Wolność Chłopców z Placu Broni – czyżby przeczucie..?
.
_____________________