Czy wszyscy siedzimy na wykałaczce?

Bez względu na poglądy każdego z nas, utarło się w globalnej wiosce, że pewne rzeczy powinny przybierać z góry określone rozmiary i kształty. I tak oto spora część nadwiślanego społeczeństwa będzie ukontentowana, gdy na wysokim państwowym stanowisku nie zasiądzie urzędnik o średnio niskim wzroście, okrągłej twarzy, z parą małych przebiegłych oczu i dużym czołem. Ani nikt kogo by on poparł. Od innych przywykło się wymagać, aby byli wysocy, szczupli, ładni, wysportowani albo mieli długie nogi czy seksi uda. Wielu ludzi na świecie uważa też, że pewne rzeczy najlepiej, kiedy są i długie, i grube. Ale nie łudźmy się dłużej; kształty i rozmiary tak na serio nie mają większego znaczenia, bo realnie ważne jest to co za nimi stoi, albo czasami ukrywa. A jak jest z felietonem? Jaki powinien być ten idealny?

Ja uważam, że przedstawiciel tego gatunku powinien być krótki i gruby; a może raczej krótki, ale gruby..? Tak czy inaczej felieton jest od zawsze ciałem par excellence prasowym, w którym autor może pozwolić sobie na subiektywizm i wolność (które rzecz jasna są definiowane przez redaktora naczelnego). I właśnie za to kocham gatunek dziennikarski!

Pisząc uprzednie zdanie pomyślałem sobie, że przecież w dobie możliwie subiektywnych portali informacyjnych, redakcji, stacji radiowych i serwisów to właśnie obiektywizm zaczyna odgrywać rolę towaru luksusowego, czyż nie? Czy w takim razie moglibyśmy uznać za słuszną tezę, że dziś felieton napisany w sposób obiektywny będzie stanowić tę samą formę odskoczni dla czytelnika, którą stanowił kiedyś będąc subiektywnym?

Myślę, że tak. Artykuły tego rodzaju zawsze powinny co do zasady przyjmować formę przerębli, przez którą czytelnicy mogą na chwilę (albo dwie) wynurzyć się i odetchnąć pełną piersią. Zresztą nie istnieje chyba żadne pismo, które można by uznać za obiektywne w pełni; to cecha, do której dążą raczej dziennikarze śledczy, a nie redakcyjni pisarze. Warto zwrócić uwagę, że ostatnimi laty jesteśmy zasypywani masą informacji podawanych w sposób skrajnie subiektywny, od niezależnych półprofesjonalnych portali aż po wiadomości od największych graczy. Dość już przypomnieć o słynnych okładkach Newsweeka, czy Wprost albo o puszczeniu kawałka „Kocham Wolność” grupy Chłopcy z Placu Broni sześć razy w ciągu dnia na okoliczność kampanii do wyborów prezydenckich w 2015 roku. Przecież ten rekord bije „Sultans of Swing” na głowę! Nic więc dziwnego, że wzrasta popyt na przekaz nie noszący znamion subiektywnego. Ale co z tytułowym patyczkiem?

Wpadłem na ten pomysł pisząc felieton i wyobrażając sobie wielką wykałaczkę, która w nieskończoność rozciąga się w obie strony. Oczami wyobraźni spróbowałem ją obrócić o 180 stopni i nie udało mi się. Często słyszę czy to w pracy, czy na tylnym fotelu taksówki, że „ile ludzi, tyle zdań” albo: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. I nie wiem jak wy, ale ja się z tym w pełni zgadzam! Otóż każdy taki „punkt siedzenia” przedłuża naszą wykałaczkę o kolejny światopogląd różniący się od tego po drugiej stronie osi. I tak jak nie można zamienić miejscami żadnego z końców wykałaczki, tak nie da się „obrócić” odmiennych poglądów do góry nogami, by były w pełni zgodne z naszymi.

Wyobraźmy sobie wszystkich ludzi, którzy siedzą jeden obok drugiego na tym wąskim kawałku drewna. Zapewne ma drzazgi; zapewne niektórym z nich nie siedzi się za wygodnie. Ci usytuowani dalej od siebie nie mogą podać sobie rąk, a informacje przekazywane z ust do ust przypominają bardziej zabawę w głuchy telefon niż formę rzetelnej komunikacji. Wobec tego co mogą sądzić o sobie nawzajem? Możliwe, że nie mają o sobie dobrego zdania bez względu na to czy informacje, które krążą wzdłuż wykałaczki są fałszywe, czy bliższe prawdzie. Ale jest coś, co bez cienia wątpliwości łączy ich ze sobą bardziej niż by chcieli. To wykałaczka! Wszyscy oni siedzą na tym samym nieszczęsnym, uwierającym w pupę kawałku drewna, choć czasami woleliby o tym zapomnieć. W takim razie może zamiast poróżniać się, pamiętajmy o wielkiej wykałaczce, na której siedzimy wszyscy razem. To może być cokolwiek – wiara w kreacjonizm, gospodarka, pogoda albo – jak się ostatnio okazało – kolejka przed sklepem. Nie będę banalnie namawiać was od razu do uśmiechania się do przechodniów, czy wizytowania sąsiadów z talerzem pełnym ciasteczek czekoladowych. Wiemy nie od dziś, że jako społeczeństwo lubimy narzekać, marudzić, kontemplować nad lepszymi czasami. Ale również śmiać się z tego, co nam aktualnie doskwiera. Więc szukajmy z innymi tej nici porozumienia, wspólnej płaszczyzny do narzekania i śmiania się z wykałaczki ramię w ramię skoro już na niej siedzimy.

_____________________