Tattoo
Zapiski z tramwaju #05 –
Zrobię sobie tatuaż. Piękny i kolorowy, ale nie wiem jeszcze, w którym miejscu i jaki.
Podróż tramwajem to czas na przemyślenia banalne i istotne. Baw się czytając moje. Autor
– Zrobię sobie tatuaż. Piękny i kolorowy, ale nie wiem jeszcze, w którym miejscu i jaki – oświadczyłem pewnego dnia znajomym podczas wspólnego spożywania elementu baśniowego przy żarze węgla drzewnego.
– No chyba zwariowałeś. W Twoim wieku to już wydziwianie – odezwały się głosy moich rówieśników.
Młodsi zareagowali mniej histerycznie i mniej konserwatywnie.
– Lew, głowa Meduzy, skomplikowane alegorie to już nie będą Ci pasować – rzekł trzydziestolatek.
– Możesz nawet nie wytrzymać bólu i zemrzesz na fotelu w gabinecie tatoo – tłumaczył drugi. A każdy z tych młodszych miał wytatuowane gdzieś, coś.
Po kilku piwach towarzystwo młodsze zaczęło się przechwalać. Motylek tu, strzałeczka tam, kwiatek, buzia ukochanej, znak triady(hm)… Zabawy było co nie miara.
Następnego dnia mój dobry znajomy, z natury konserwatysta zadzwonił do mnie i z pewną troską w głosie rzekł:
– Nie! Nie powinieneś. Jak to będzie wyglądać? Poważny człowiek, a tu jakieś takie ozdoby na ciele. Tatuaż ogranicza możliwości zatrudnienia.
– Ale ja jestem na styku zawodów artystycznych – odpierałem naciski.
Argumenty kulturowe „na tak” musiałem więc znaleźć w literaturze.
Poczytałem, poszperałem i dowiedziałem się, że termin tatuaż pochodzi z języka polinezyjskiego i oznacza ni mniej, ni więcej, malowidło lub znak. Sztuka tatuażu znana była już kilka tysięcy lat przed naszą erą.
O popularności tatuażu w dawnych czasach świadczą różne znaleziska archeologiczne. Na odnalezionych figurkach i malowidłach widnieją tatuaże, które prawdopodobnie robiły i kobiety, i mężczyźni. Rysunki pokrywały ramiona, uda i miejsca poniżej pępka zwane intymnymi.
Tatuowano się we wszystkich zakątkach świata.
Egipcjanie tatuowali imiona i symbole bóstw. Zdarzało się, iż tatuowano rysunki przedstawiające sceny z życia. Robili i nadal to robią Indianie Ameryki Południowej i Północnej, plemiona Oceanii, Europy i Azji. Wśród społeczności Indonezji i Polinezji sztuki tatuowania się były przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Za to Hellenowie i starożytni Rzymianie uważali, że zwykłym obywatelom tatuaż nie przystoi. Stał się on piętnem niewolników, także ludzi z niższej klasy. W niektórych krajach jeszcze sto dwieście lat temu tatuowano specjalnymi znakami prostytutki.
W wielu krajach Afryki kobiety zdobią twarze i ręce pięknymi rysunkami robionymi za pomocą henny – nietrwałego barwnika, trzymającego się skóry przez kilka lub kilkanaście dni.
Do dziś mam w oczach piękną twarz dojrzałej marokańskiej kobiety, ozdobioną delikatnym, finezyjnym rysunkiem zrobionym właśnie henną. Zresztą, nie tylko twarz, ale i ręce miała zdobione.
W Polsce, jeszcze 50-60 lat temu, tatuaż kojarzył się z granatowym numerem obozowym na przedramieniu, z tatuowanym symbolem przynależności do formacji SS.
Przy różnych moich wędrówkach zawodowych i prywatnych pijałem czasami piwo z mężczyznami mającymi na twarzy, uchu, dłoniach dziwne, niezrozumiałe dla mnie znaki – tatuaż więzienny.
Cóż, od tatuażu można się też uzależnić. I nie wiem, czy to chodzi o ukrycie niedoskonałości swego ducha, o rozkosz odczuwania bólu podczas zabiegu, szukanie akceptacji i podziwu. Nie zachwyca mnie tatuaż totalny ciała. Z estetyką ma to niewiele wspólnego. Jednakże to moje zdanie.
Starsi z mojego grillowego towarzystwa argumentowali też, że nie powinienem, bo będę wyglądał jak kryminalista. OK, niech im będzie.
Ale gdy mówią mi: bo w twoim wieku to nie wypada, pytam się: ależ, dlaczego. Dlaczego w jakimś wieku czegoś nie wypada. Nie wypada chodzić w kolorowych spodniach, fikuśnych butach, podkoszulkach z napisami, palić trawę, kopcić sziszę, pić wino z butelki, siadać o świcie na brzegu morza i drzeć się do fal, podrywać, iść do lóżka z miłą osobą. No, może już nie wypada iść na plażę nudystów. I oczywiście, zdaniem niektórych, nie wypada robić sobie tatuażu. A co, jeśli nie zrobiłem tego za młodu, bo nie było tatuażystów, a na wizytę w pierdlu byłem za porządny?Zatem dlaczego nie mogę, nie wypada wytatuować sobie czegoś na czymś. Nie, nie będę już ozdabiał swego przyrodzenia, jak ten marynarz rosyjski z Aurory. Wiecie co miał na swoim rosyjskim pisiaku? Napis o treści: chwała Lieninu i wielikoj, oktiabrskoj rewalucji. Jakoś tak. Opowiadanie tego żartu w pewnym okresie było niebezpieczne. A ja ani dość miejsca nie mam, ani rzadko jest komu się pochwalić – nie te lata.
Mam inne miejsca na skórze godne eksponowanie ładnego dzieła sztuki. Tylko co powinienem sobie kazać narysować? Maori, Iban, tatuaż Majów, Oko Horusa bożka starożytnego Egiptu, Tribal. (Tribal chyba nie, bo na sportowca nie wyglądam, choćbym nie wiem jakie lustro wyszczuplające zainstalował w domu.)
Za to argument higienistów jest bardzo poważny. Oni z troską w oczach odwodzą mnie od pomysłu argumentując:
– Pamiętaj, że można coś złapać. Jakiegoś trypra, AIDS, nie daj Boże zakażenie krwi albo coś wrednego na skórze.
Argumenty owszem, istotne. Istotne dla tych, którzy chcą rysunek ładny, ale tani. Idą więc do tatuażysty w jakiejś dziurze, piwnicy albo obskurnej spelunce na obrzeżach Bangkoku. Trzeba uważać, bo rzeczywiście można coś złapać. Można też nieco przesadzić. Parę lat temu moje dwie znajome pojechały aż do Barcelony, a może Madrytu by zrobić sobie tatuaże. Zapłaciły słono, bo zamówiły się do najbardziej znanego w Europie specjalisty. A specjaliści modni i znani są nie tylko kosztowni, ale i czeka się w kolejce sporo tygodni. Jednak jazda na kraniec Europy by dziargać na skórze wzorki – to już – moim zdaniem – przesada.
Mamy własnych tatuażystów jak wszędzie – jednych gorszych innych lepszych. Wielu z nich, jak się zorientowałem, to osoby z dobrym wykształceniem akademickim, mający swój styl, techniki i wizje. Spełniają zachcianki najróżniejsze jak tego faceta, którego widziałem w wiedeńskim z tramwaju. Miał z kolorową, wełnianą opaskę na łysej głowie, która okazała się precyzyjnym tatuażem zamiast ocieplaczem.
A co mnie, panu w sile wieku trzeba? Przecież nie tygrysa na plecach ani czarnej róży pod pępkiem, ani drzewa rozmaitości na szyi. Nie mówiąc o hasłach rewolucyjnych. Coś małego, zaskakującego, wzbudzającego gulgot złości w gardle rówieśników, a zazdrość u młodzieży. Jeśli człowiek nie ma już ochoty na spróbowanie czegoś nowego – czas kłaść się na marach. A to najgorsza alternatywa. Można przecież dokonać żywota ze świeżym tatuażem na ramieniu, plecakiem na plecach i długą listą rzeczy do zrobienia w garści zamiast siedzieć na tyłku przed telewizorem i przejmować się konserwatyzmem znajomych. Przypomnijcie sobie bohaterów filmu „Choć goni nas czas”.
Muszę jednak przyznać, że z tymi moimi tatuażami jest jak z ruszaniem w podróż dookoła świata w wieku 90 lat. Podejmujesz decyzję i wychodząc z domu jesteś przekonany, że tę podróż ukończysz bogatszy duchem i doświadczeniem na miejsca startu.
Przyznam się, że czasami wychodzę z domu z postanowieniem, że już i teraz, a wracam bez tatuażu. Czemu więc wreszcie nie spróbować?