Lekarz pierwszego konfliktu
Zapiski z Tramwaju #06 –
Proszę pana – zwraca się do mnie z nikłym uśmiechem na twarzy moja lekarka pierwszego konfliktu. – Ja miałam już pacjenta z takim schorzeniem, na jakie pan się skarży...
Podróż tramwajem to czas na przemyślenia banalne i istotne. Baw się czytając moje. Autor
– Proszę pana – zwraca się do mnie z nikłym uśmiechem na twarzy moja lekarka pierwszego konfliktu. – Ja miałam już pacjenta z takim schorzeniem, na jakie pan się skarży.
– I co? – pytam z zainteresowaniem w głosie, licząc na odkrywcze sposoby leczenia paprzącego się ropnia.
– No cóż, umarł… Umarł, gdyż to schorzenie, proszę pana, grozi zakażeniem krwi. Sepsą – smutno pokiwała głową. – Dam panu skierowanie do chirurga. Może on coś poradzi. Ciął, odbarczył i kazał siedzieć na korze dębu. I tak bujałem się z tym schorzeniem przez trzy lata. Nie umarłem, ale mój komfort życia i podróżowania znacznie spadł. Pani doktor nie potrafiła rozwiązać mojego problemu. Zmieniłem więc lekarza pierwszego konfliktu. Na własną rękę znalazłem specjalistę w innym mieście i leczenie ruszyło z kopyta.
W szpitalu spędziłem kilkanaście godzin. Prócz uśpienia, zabiegu, a potem zdziwienia, że w całym szpitalu nie ma sali pooperacyjnej i pacjent po wybudzeniu wraca na swoje łózko, w którym leżał poprzednio siejąc na wszystkie strony bakteriami, nic mnie specjalnie nie zaskoczyło. Po trzech tygodniach rehabilitacji w domu stałem się osobnikiem wyleczonym. Tak sądzę.
Miałem troszkę czasu na obserwacje i podsłuchiwanie lekarzy oraz pacjentów, na obserwację burkliwych salowych, zapracowanych i zawodowo miłych pielęgniarek. Wszystko, co zobaczyłem i usłyszałem uświadomiło mi jak bardzo rzeczywistość naszego państwa jest odległa od 68 paragrafu Konstytucji mówiącego między innymi:
p.1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
p.2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
I to ostatnie zdanie punktu drugiego jest kluczowe. Niby mamy zagwarantowany równy dostęp, ale jak równy i jakiej jakości przysługują nam usługi decyduje ustawodawca, czyli zgromadzenie przedstawicieli suwerena.
Ustawodawca może wykluczyć bezdomnego, jeśli nie płaci składek. Chyba, że bezdomny wpadnie pod tramwaj, zatruje się etyliko, kwasem albo jakimś prochem nieznanego pochodzenia. Choć podejrzewam, że i tak NFZ będzie go ścigał z powodu zadłużenia.
Nikt mi nie zabroni wizyty u doktora rodzinnego, jeśli jestem zapisany i płacę składki. Czasem jednak trzeba poczekać kilka dni zanim przyjmie, bo ma mnóstwo roboty i limity dzienne. Rozumiem. Jeśli już przyjmie, to skieruje – albo i nie – do specjalisty, wypisze badanie okresowe – albo i nie. Trzeba bowiem pamiętać, że im więcej skierowań, tym wynagrodzenie doktora pierwszego konfliktu mniejsze. Ot i cała tajemnica.
Starzy ludzie też mają zagwarantowaną jak każdy obywatel. Tylko gdzie ich leczyć jeśli brakuje oddziałów geriatrycznych. Młodzież nastoletnia, jak popadnie w chorobę psychiczną, choćby w depresję, narażona jest na molestowanie i gwałty na oddziałach dla dorosłych, albo przydziela się jej barłóg na korytarzu.
Ostatnio wyczytałem, że nowoczesny szpital w Warszawie, nie wykorzystuje swego potencjału, ponieważ nie ma instrumentariuszek, anestezjologów i kogoś tam jeszcze. To po diabła budowali szpital z 23 salami operacyjnymi, jeśli państwo nie potrafi zapewnić dostatecznej liczby wykwalifikowanego personelu?
Pamiętam, jak dwa lata temu młodzieńcowi zarabiającemu na życie własnymi rękoma wybuchła w dłoni petarda. Z ręki zostały strzępy. W powiatowym szpitalu zdecydowano o amputacji. Nie było jednak specjalisty, który potrafiłby to zrobić więc w środku nocy, w trybie alarmowym sprowadzono z miasta wojewódzkiego chirurga, który, wbrew wszystkiemu, resztki dłoni uratował i dziś chłopak nie jest całkowitym inwalidą na rencie.
Wiele lat temu, jeszcze jak dwunastolatek miałem poważny wypadek. Mało brakowało, a wąchałbym kwiatki od spodu z powodu braku odpowiedniej wielkości kliszy rentgenowskiej. Cóż, czasy były trudne. Jednak od początku do końca miałem jednego i tego samego lekarza prowadzącego. Dziś nadal wyobrażamy sobie, że lekarz, który przyjmie nas na oddział, przeprowadzi wywiad, przygotuje do zabiegu pozostanie z nami aż do zakończenia leczenia. Wręczając kartę wypisu pożegna nas życząc zdrowia i powodzenia.
Otóż nie. Lekarze są na kontraktach. Pracują w kilku szpitalach, kilku przychodniach, własnych gabinetach. Na oddziałach bywają nieregularnie, pacjentów poznają w czasie obchodu, a gdy mają kontrakt tylko na dyżury, to nawet nie wiedzą z jakiego powodu człowiek leży w tym szpitalnym łóżku. (Obraz przerysowany, ale rzeczywisty.)
Te nocne dyżury to też mało zabawna historia. Opowiadano mi, że w niejednym szpitalu lekarz dyżurny obsługuje kilka oddziałów. Oddziałów o różnej specjalności. I proszę sobie wyobrazić sytuację kryzysową równocześnie na dwóch oddziałach. Nie chciałbym decydować, komu pierwszemu udzielić pomocy, komu najpierw ratować życie.
Kontrakt lekarza jest doskonałym rozwiązaniem – dla szpitala. Kontrakt to mniejsze koszty pracownicze, brak zobowiązań socjalnych, prawa do posiłku na dyżurze, wynagrodzenia urlopowego. Zarząd płaci tylko za wykonaną pracę na oddziale.
Problemy z usługami publicznej służby zdrowia są nie tylko naszą domeną. To dotyczy w mniejszy lub większym stopniu całej Europy. Parę lat temu Dania zreformowała swoją sieć szpitali. Zlikwidowano większość mniejszych jednostek szpitalnych, unowocześniono szpitale wojewódzkie, rozbudowano system transportu chorych i wizyt domowych. Poprawiło się, owszem, ale i tak Duńczycy narzekają. Lepiej więc nie chorować. Profilaktyka, zdrowy tryb życia, mniej używek, więcej ruchu i takie tam: ble, ble. Dla zdrowia.
Gdy już muszę udać się do doktora, uzbrajam się w cierpliwość, książkę, radio, kanapkę, wodę i nie poddaję się wszechobecnemu nastrojowi utyskiwania. Co ma być to będzie. Lekarz zdenerwowany, molestowany, atakowany staje się lekarzem nieprzystępnym, niemiłym, zmęczonym. Po co ma akurat na mnie popełnić jakiś śmiertelny błąd? Zatem: zdrowia doktorom, zdrowia.