Co takiego łączy Dudę z GA-20?

Muzyczny Przegląd Tygodnia 19 lipca 2021

Co wspólnego mają ze sobą Duda i zespół młodych ludzi ze stolicy stanu Massachusetts? Dlaczego powinniśmy zacząć kupować ołówki? I co dziwnego wydarzyło się w Moskwie? Mam Wam dzisiaj sporo do przekazania! Po pierwsze dlatego, że wydarzyło się kilka poniekąd nietypowych rzeczy; i to nie tylko w świecie muzyki. Po całym tygodniu można wręcz dojść do wcale nie nowego wniosku, że ludzie wpadają na dziwne pomysły, co — jak się okazuje — często niesie ze sobą dobre rezultaty. A nam nie pozostaje nic innego, jak z tych rezultatów czerpać korzyści pełnymi garściami. Po drugie dlatego, że w minionym tygodniu na światło dzienne wyszło sporo interesujących singli wartych odnotowania. Moją szczególną uwagę przykuły dwa single młodego zespołu z Bostonu, więc postaram się dzisiaj odpowiedzieć na pytanie, co te single mogą zwiastować i co wspólnego ma z tym Duda; Mariusz Duda. Zapraszam!

 

(Dziwne) wieści ze świata

A to niespodzianka! We wtorek na fejsbukowym profilu Jethro Tull pojawiła się informacja o nadchodzącym studyjnym albumie zawierającym nowy materiał. W sobotę założyciel kapeli, Ian Anderson, w wywiadzie dla Classic Album Interview zdradził, że album jest już gotowy, a premierę płyty zaplanowano na początek 2022 roku. Album zostanie wydany pod nową wytwórnią InsideOutMusic/Sony Music i będzie 22 płytą studyjną w dyskografii legendarnej kapeli. Niektórzy zarzucają, że to kolejna próba Andersona wydania solowego albumu pod szyldem Jethro Tull. Trudno dziwić się fanom wyrażającym podobne opinie, ponieważ najdłużej grający członkowie obecnego składu zespołu (poza Ianem Andersonem) wchodzą w skład od zaledwie kilkunastu lat (Florian Opahle i David Goodier), a pozostali członkowie dołączyli do Jethro Tull w 2017 roku albo później — z myślą o nagraniu nowego albumu pod szyldem JT. Przyglądając się zmianom w składzie zespołu nie trudno o spekulacje, jednak z drugiej strony Anderson przyzwyczaił nas do zmian kadrowych w Jethro Tull, sprawiając, że poniekąd jest to cecha charakterystyczna jego zespołu. Jestem ciekawy, co Wy o tym sądzicie.

Kolejna niespodzianka! Reni Jusis — nasza rodzima piosenkarka, autorka hitów Zakręcona i Ćma zaskoczyła wszystkich we wtorek nowym albumem, który nie jest podobny do niczego, czym piosenkarka zajmowała się dotychczas. Piosenkarka znana z nagrywania utworów utrzymanych w konwencji muzyki pop, tym razem nagrała płytę, na której śpiewa swoje ulubione francuskie piosenki. Co ciekawe, nie przetłumaczyła ich na język polski, jak to miało w zwyczaju Ich Troje, ale śpiewa w języku oryginału i w iście francuskim stylu, który mnie urzekł. Na płycie Je Suis Reni można znaleźć też piosenki zaśpiewane przez Reni i Łukasza Garlickiego w języku polskim (Lawenda i Przypomnij Mi). Co ciekawe, w klipie do utworu La Rua Madureira można zobaczyć Gdyński Pomnik Ludziom Morza i fragment Nabrzeża Pilotowego — przynajmniej tyle zauważyłem ja. Może Wam uda się rozpoznać więcej miejsc w klipie Reni Jusis? Płytę cechują szerokie, akustyczne aranżacje — dość powiedzieć, że możemy usłyszeć na niej między innymi klawesyn, na którym zagrała sama Reni. Skąd taka niespodzianka?

Dopiero od roku miałam czas, żeby zanurzyć się w tej muzyce, żeby też podszkolić język. Ta płyta to taki nasz projekt rodzinny. […] Moja Mama była ze mną dokładnie tego dnia, kiedy po jednym z koncertów powstał pomysł na nagranie tej płyty. […] Potem moja siostra przez ponad rok udzielała mi konsultacje online, bo takie mamy czasy. Więc jest to nasz projekt wspólny, rodzinny; który nam przysporzył wiele wzruszeń i sentymentów, jest dla nas taką sentymentalną podróżą. […] To jest chyba mój sposób na to, żeby uprawiać ten zawód już prawie dwie dekady i się nie wypalić, bo bardzo trudno jest grać jeden gatunek i ciągle zaskakiwać, i ciągle też mieć entuzjazm do tego. Więc lubię czasami po prostu wrócić do instrumentów akustycznych i zaśpiewać coś lirycznego, żeby później z większym entuzjazmem i impetem wrócić do mojej ukochanej elektroniki”.

 

Co dziwnego wydarzyło się w Moskwie?

Wszyscy już chyba jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłego skanowania kodów kreskowych albo kodów QR — czy to przy kasie w sklepie, czy kupując bilety komunikacji miejskiej, albo na wydarzenia kulturalne. W niektórych miejscach na świecie w związku z pandemią niektórzy właściciele prywatnych lokali gastronomicznych wymagają od osób chcących skorzystać z ich usług potwierdzenia o zaszczepieniu. Bez niego — ani wstąp! Certyfikaty świadczące o statusie człowieka (zaszczepiony/niezaszczepiony) są dostępne w formacie cyfrowym; między innymi właśnie w postaci kodów QR, które młodzi ludzie są zmuszani okazywać na swoich smartfonach. Już to w mojej ocenie jest stygmatyzacją, ale w Moskwie postanowiono pójść o krok dalej (a może raczej o jeden most za daleko?).

Otóż moskiewscy przedsiębiorcy zaproponowali wygodniejsze i szybsze rozwiązanie w trosce o czas i komfort swoich klientów. Domyślacie się już jakie? Chodzi o otrzymanie kodu QR jako tymczasowy tatuaż na przedramieniu. Ta nowa usługa stworzona wspólnie przez firmę kurierską Delivery Club i Everink Tattoo jest dedykowana mieszkańcom Moskwy, którzy potrzebują karnetu QR świadczącym o ich statusie, aby móc swobodnie i bez skrępowania korzystać z barów i restauracji w całej stolicy. Czego kelner może się dowiedzieć z takiego tatuażu? Dowie się, czy posiadacz kodu jest zaszczepiony w pełni, czy jest dopiero po pierwszej dawce oraz, czy przeszedł COVID-19 w ciągu ostatnich 6 miesięcy i czy miał ostatnio negatywny wynik testu PCR. Przypomnę, że do 23 czerwca zaszczepiło się zaledwie 13% populacji Rosji. Pomysłodawcy chcą w ten sposób zachęcić Rosjan do szczepień. Czy zachęcą? Cóż, według mnie dojrzałego i mądrego człowieka do przyjęcia takiego preparatu do organizmu powinny zachęcić rzetelne badania i ich wyniki, a nie wizja usprawnionego wejścia do baru.

 

Co łączy Mariusza Dudę z GA-20?

To prawdziwa sensacja! Coraz częściej na rynku muzycznym pojawiają się artyści, dzięki którym odżywają stare dobre trendy. Wydaje mi się, że u nas zapoczątkowała to Ania Rusowicz płytą Mój Bigbit (2011), kontynuując to w bardziej dojrzały sposób na swoich kolejnych płytach: Genesis (2013) i Przebudzenie (2019). Na większą, ogólnoświatową skalę zrobiła to Florence Welch (choć wtedy jeszcze w małym stopniu) a niedawno amerykańscy muzycy z Gretą Van Fleet. Są również tacy artyści, którzy w nowoczesny sposób do swojej muzyki przemycają różne muzyczne tradycje — tacy jak zespół Black Pumas, czy The Black Keys. Widać gołym okiem, że na całym świecie w nowych odsłonach wracają do łask trendy z poprzednich dekad. Na scenie pojawili się nowi gracze, którzy postanowili przyspieszyć trendowy ruch nie tylko za sprawą własnej muzyki, ale też dając o tym znać w swojej polityce wydawniczej. Bez wątpienia jednych i drugich łączy cecha, która jest wyjątkowa i rzadka u muzyków — to znakomite wyczucie rynku i zmieniających się trendów. I to właśnie tym zaskoczyli mnie muzycy GA-20!

 

Kim są GA-20? To trójka młodych facetów z Bostonu, którzy postanowili zatrząść amerykańską estradą, stawiając na tradycje właściwe dla rasowego chicagowskiego bluesa. Niby nic nowego, ale swoim najnowszym singlem Let’s Get Funky młodzi muzycy składają hołd bluesowi z Chicago i robią to w możliwie dobrym tonie! Od muzyki, przez zaplanowaną improwizację, a na okładce kończąc — od razu widać, co chłopaki mają do zaoferowania i z czym przyszli na świat! A przypominam, że mówimy o trzech młodych facetach przed trzydziestką. Przy tym są jednocześnie bardzo sobą — nie stylizują się na coverband, grający lokalne klasyki dla starszych panów. Oni grają rasowo chicagowski blues młodym ludziom i eksponują, że robiąc to, są bardzo na czasie i bardzo nowocześni.

Podobnie jak Mariusz Duda, solowo muzyk z pogranicza muzyki elektronicznej i ambientu. Tak jak członkowie GA-20, on również świetnie wyczuwa nadchodzące trendy i idzie z duchem czasu, nie stając w miejscu pod względem polityki wydawniczej, do której moda wkrada się coraz częściej i wywiera wpływ na to, jak i w jakich formach pojawiają się nowe wydawnictwa. I tak jak jeszcze kilkanaście lat temu zupełną innowacją było wydanie albumu również w formacie vinyl (poza CD), tak teraz uchodzi to za standard. Podobnie sprawy się mają z… kasetami magnetofonowymi! Jeszcze w zeszłym roku nikt nie wydawał albumów w formacie kaset „na ołówki”, jednak dzisiaj ta moda wchodzi w życie wielkimi butami.

Mariusz Duda w kwietniu tego roku wydał solową płytę Claustrophobic Universe, której jedynym nośnikiem fizycznym są kasety magnetofonowe i nic poza tym. Chociaż jest to moda ciesząca się uznaniem jak na razie wśród wąskiej grupy młodych osób (kiedyś nazwałbym ich hipsterami), to bez wątpienia ma wpływ na to, jak wyglądać będzie rynek wydawniczy w ciągu najbliższych kilku lat. Swoją muzykę na tym nośniku wydaje również Roger Taylor, zapowiadając premierę nowego solowego albumu (Outsider, 2021) i Queen (Greatest Hits, 2021), jak nietrudno się domyślić — sporym nakładem. Niełatwo więc przewidzieć, że wytwórnie płytowe, chcąc pozyskać jak najwięcej klientów i bić na głowę rekordy sprzedaży, będą inwestować w wydawanie muzyki na kolejnym do kolekcji fizycznym nośniku. Uwierzcie mi, czas przygotować sobie solidny zapas drewnianych ołówków, bo niedługo mogą znacząco podrożeć…

 

Trójka singli szuka słuchaczy

Legendy mają pierwszeństwo. We wtorek nową kompozycją pochwalił się stary jazzowy wyjadacz Pat Metheny. 67-letni zdobywca dwudziestu nagród Grammy. W 2018 roku dołączył do elitarnego grona 161 laureatów NEA Jazz Masters Award. To bardzo przyjemny, spokojny i rozbudowany utwór trwający ponad 13 minut, podczas których usłyszycie organy, instrumenty klawiszowe, subtelną gitarę elektryczną, a miejscami również syntezatorowe wtrącenia. Całość brzmi bardzo przekonująco. Na pierwszym planie słyszalna jest gra Jamesa Francies, młodego (26 lat) pianisty, który w maju wydał  swój drugi nowocześnie brzmiący album Purest Form.

 

Nathan Taylor to prawdziwa nowość w muzyce. Bardzo trudno było mi znaleźć jakiekolwiek informacje na temat młodego gitarzysty z Kalifornii, na którego sława widocznie jeszcze czeka, ale z łatwością można odnaleźć w sieci jego piosenki. Ukrywający się pod pseudonimem Valley Palace ma na koncie dopiero jedną EPkę zatytułowaną Pastel Mood (2020). Nie udało mi się ustalić, czy poniższy singiel zapowiada kolejne wydawnictwo EP, czy płytę długogrającą, ale dowiedziałem się za to, że artysta obecnie jest pod opieką małej wytwórni płytowej Run For Cover Records, która skupia muzyków amerykańskiej sceny alternatywnej. Trudno jest mi określić w konkretny sposób muzykę, którą tworzy, ale mi najbardziej odpowiada porównanie do tej łagodnej strony grupy New Order. Piosenki Valley Palace idealnie sprawdzą się do chillowania i spotkań ze znajomymi przy piwie rzemieślniczym. Bardzo klimatyczna, młoda i nastrojowa muzyka — sprawdźcie sami.

 

Na koniec coś naprawdę przyjemnego i spokojnego. Zaczynający solową karierę młody, brodaty i długowłosy Australijczyk Samuel Teskey — muzyk zespołu The Teskey Brothers, mającego na swoim koncie już dwa albumy. Tym miłym i pełnym melodii akcentem pragnę się z Wami pożegnać i życzyć Wam świetnego tygodnia pełnego muzyki w dobrym tonie, uśmiechów i słońca. Do poniedziałku!

 

na zdjęciu: GA-20
(Matthew Stubbs, Pat Faherty, Tim Carman)
źródło: ga20band.com

 

_____________________