Label #1. Jack Costanzo i Vampisoul
Swego czasu podczas wizyty na Kreuzbergu w Berlinie kupiłem w jednym ze sklepów album Latin Percussion with Soul – równo 50 lat temu nagrany przez parę Jack Constanzo i Gerry Woo. Wtedy wypuściła go w świat wytwórnia Tico Records. Mój egzemplarz został natomiast przygotowany jako reedycja w 2003 roku przez Vampisoul. To o tyle ważne, że ten label jest naprawdę ciekawą inicjatywą i tylko jednym z trybów grupy Munster Records, której katalogowi naprawdę warto bliżej się przyjrzeć.
Najpierw będzie trochę o płycie, potem o wytwórni.
Mr. Bongo nagrywa z króliczkiem Playboya
Jack Costanzo ma dobrze ponad 90 lat, a w profesjonalne granie na instrumentach perkusyjnych zaangażował się jeszcze w latach 40. XX wieku. Miał sporo czasu, żeby zapełnić portfolio i dobrze go wykorzystał. Wydawał własne albumy, pracował m.in. z Nat King Colem, Artem Pepperem, Peggy Lee czy Stanem Kentonem. Doszedł do takiej wprawy w posługiwaniu się congami i przede wszystkim bongosami, że skończył z wiele mówiącą ksywką Mr. Bongo.
Latin Percussion… świetnie reprezentuje muzykę Jacka Costanzo, to rewelacyjny latin jazz. I co z tego, że Mr. Bongo nie skomponował żadnego z wybranych na płytę nagrań, jeśli są tu dobrze odegrane covery: Green Onions, pewnie najlepiej znanego utworu Bookera T. Jonesa, Words od braci Gibb czy Jive Samba samego Cannonballa Adderleya. Najczęściej przy nagraniach z płyty pojawia się w roli autora Hector Rivera – Que Vengo Acabando i Don’t Squeeze The Peaches to chyba w ogóle najlepsze, co na album trafiło. Swoją drogą ciekawe, czy Hector Rivera z Coco, zeszłorocznej animacji Pixara, to tylko przypadkowa zbieżność imienia i nazwiska…
W paru słowach wypada też przedstawić Gerry Woo, której nazwisko rzuca się w oczy z okładki nie mniej niż Jacka Costanzo. Nie wiem, dlaczego jej imię zostało zapisane „Gerry”, a nie „Gerrie”, bo na drugą wersję można trafić częściej. Posługuje się nią sama pani Woo, dziś leciwa organizatorka karaoke w San Diego, której obecna aktywność to tylko mętne popłuczyny po minionych czasach. Na jej stronie można wyczytać, że zaczynała jako show girl w Las Vegas, potem kopnął ją zaszczyt otwierania Hollywood Playboy Club i to w charakterze króliczka Playboya. Rola jej się podobała, ale odgrywała ją niedługo, bo pewnego razu w słynnym hotelu Sands w Las Vegas wpadli na siebie z Mr. Bongo. Potem przez ponad ćwierć wieku wspólnie koncertowali (odwiedzili m.in. miotany wojną Wietnam, żeby zagrać dla amerykańskich żołnierzy), wypuścili kilka płyt (oprócz Latin Percussion… Gerrie Woo udzielała się m.in. na świetnym albumie Jack Costanzo and his Afro Cuban Band), a przez jakiś czas byli małżeństwem.
Dużo bym dał, żeby móc zobaczyć ich na żywo, gdy byli młodzi i w najlepszej formie. Ok, ta muzyka jest trochę kiczowata, a Gerrie Woo nigdy nie śpiewała jak Aretha Franklin. Ale za to wybijany przez Mr. Bongo rytm w połączeniu z instrumentami dętymi to dla mnie synonim lekkiej, latynoskiej i jazzowej muzyki do zabawy. Całość niżej.
Dobra robota Iñigo Munstera
Kiedy kupowałem płytę, moją uwagę przykuły: zapowiadające dobrą muzykę połączenie słów latin + percussion + soul, nazwisko Costanzo, które już wtedy znałem, ciekawa okładka z roztańczoną dziewczyną i dziwaczna nazwa wytwórni. Przypominam: nie mam pierwszego wydania albumu Mr. Bongo, tylko reedycję z Vampisoul. Jak się okazuje, pod tą nazwą, wziętą podobno od jakiegoś głupiego kubańskiego filmu, kryje się mnóstwo fantastycznej, kompletnie niszowej muzyki, a historia wytwórni wpisana jest w cudowną inicjatywę o nazwie Munster Records. Ponad 30 lat temu w Madrycie niejaki Iñigo Munster założył niezależną fabrykę reedycji z ofertą wycelowaną w kolekcjonerów płyt i najbardziej wymagających miłośników takich gatunków jak punk, garage czy rock ze wszystkimi ich podgatunkami. Dziś pod szyldem Munster Records skupionych jest kilka wytwórni, które zajmują się różną muzyką, ale solidarnie wydają tylko tę rzadko spotykaną, a często po prostu dziwaczną i zawsze ustawioną daleko od mainstreamu.
Oprócz bazowej wytwórni w skład grupy Munster Records wchodzą też jako jednostki zależne: Electro Harmonix, Vinilísssimo i Vampisoul. W pierwszej z nich znajdziemy tylko 10″ i 7″ winyle z najdziwniejszą i najbardziej egzotyczną muzyką rodem z (przeważnie) Ameryki Łacińskiej – przede wszystkim takie gatunki jak: punk, psychodelia czy tzw. blue-eyed soul, ale właściwie można się po tej wytworni spodziewać wszystkiego. Vinilísssimo zajmuje się wydawaniem winylowych reedycji takich hiszpańskich zespołów jak Los Brincos, Veneno, Las Grecas (spokojnie, mnie też nic one nie mówią…). Z kolei już parokrotnie przywoływane Vampisoul to przede wszystkim ponowne wydania albumów z przeróżnych stron świata (od Ameryki Południowej po głęboką Afrykę), zahaczających o funk, R&B, boogaloo, afrobeat i sporo innych. Spod tego szyldu do sprzedaży wychodziły też nowości. Tak było np. ze wspaniałym Joe Baatanem, który wybrał Vampisoul, chociaż walczyli o niego ludzie powiązani z samym Daptone Records! Czasem Iñigo Munster wspiera też innych wydawców. Tu przykład Geometrik, gdzie wydawane są płyty zespołu Esplendor Geometrico i innych hiszpańskich artystów elektronicznego podziemia.
***
W internetowym serwisie Guardiana (Vampisoul: bringing Latin funk back from the dead) Iñigo Munster przypomina, że Madryt był dla wielu ludzi z Ameryki Południowej naturalnym kierunkiem emigracji. Efekt przepływów ludności był taki, że w hiszpańskiej stolicy kotłowało się i kotłuje nadal od muzyki zza Atlantyku. To trochę jak z Lizboną – z uwagi na bliskość językową w stolicy Portugalii podobno łatwo nie tylko o fado z Alfamy, ale też o muzykę np. z Brazylii. Piszę to na zachętę i podaję link do Munster Records. Gorąco zachęcam do odwiedzenia tej strony, bo przebijanie się przez ofertę np. Vampisoul to świetna zabawa. No i dostęp do masy doskonałej i szerzej nieznanej muzyki.
____________
Piotr Habasiński – www.words-records.pl – 18.04.2018