Dlaczego jestem zły na Krzysztofa Zalewskiego?
Muzyczny Przegląd Tygodnia 9 sierpnia 2021 –
Dzisiejszy felieton równie dobrze mógłby się nazywać Powrót Klasyków – dziś sporo o nich: o reedycji debiutanckiej płyty Briana May’a, o nadchodzącej nowej płycie Guns N’ Roses i nadciągającej reedycji albumu Black Sabbath. A jak wiadomo, reedycje to świetna okazja do przypomnienia sobie, za co kochamy klasyków muzyki rozrywkowej. Podzielę się też z Wami swoimi przemyśleniami na temat medialnego szumu, który został wywołany wokół pocałunku na tegorocznej gali wręczenia Fryderyków, bo lubię patrzeć na otaczające nas wydarzenia „na przekór oczywistościom”. Przyjrzymy się też wspólnie laureatom tegorocznych Fryderyków, ale tym mniej namiętnym – bo kiedy zwróci się uwagę na Fryderyki tak, jak należy – to okazuje się, że są o wiele ciekawsze niż męskie całusy.
Odkurzyć rocka 2021
Zacznę od bliższej koszuli ciału. W piątek swoją premierę miało wznowienie pierwszego solowego albumu Briana May’a wydanego w 1992 roku – Back To The Light. Teraz fani gitarzysty Queen mają okazję do nabycia świeżutkiej i ofoliowanej płyty winylowej, kasety i płyty CD albo mogą zakupić nagrania w formie cyfrowej. Nowością jest również to, że płyta pojawiła się na platformach streamingowych, na których wcześniej klasycznego dorobku gitarzysty można było szukać ze świecą. To, co zwróciło moją uwagę jako wieloletniego fana Queen i Briana May’a, to dziwny czas, w którym Brytyjczyk zdecydował się na wznowienie solowego albumu – to okrągła 29 rocznica. Jest to fakt o tyle warty odnotowania, że spora część fanów zespołu Queen po dziś dzień oczekuje z żalem reedycji albumu The Miracle, która w 2019 roku obchodziła 30 rocznicę wydania. Queen Productions wówczas nie zdecydowała się na skorzystanie z okazji i wznowienie jednej z lepszych płyt w historii zespołu, za to 29 lat płyty May’a Back To The Light – jak ulał! To nie pierwszy raz, gdy fani zespołu zarzucają gitarzyście działania faworyzujące bardziej dokonania solowe, oskarżając go o „zbyt duże ego”. Niemniej jednak jest to pozycja warta przypomnienia, a kto z Was nie zna jeszcze solowych dokonań gitarzysty Queen – to świetna okazja do tego, by poznać jego muzykę w nowej jakości. Too Much Love Will Kill You to singiel o przejmującym ładunku emocjonalnym, pełen przeszywającego głosu Briana sentymentalny zapis uczuć i doświadczeń autora.
W środę natomiast na platformach streamingowych i YouTube pojawił się zremasterowany utwór Black Sabbath, Back Street Kids, jako zapowiedź nadchodzącej premiery zremasterowanej wersji albumu Technical Ecstasy z 1976 roku. Ostatni remastering album zyskał w 2009 roku. To już kolejny odświeżający zabieg na płytach zespołu Black Sabbath – wcześniej, 28 lipca, liftingu doczekała się płyta Sabotage z 1975. Przy okazji wznowienia Sabotażu, można było nabyć na oficjalnej stronie kapeli nowe gadżety, m.in koszulki, naklejki pryzmatyczne i przypinki. 4 lutego 2017 roku hard rockowa kapela zakończyła działalność, grając pożegnalny koncert w Genting Arena. Przypomnijmy sobie, jak grały kiedyś dzieciaki z bocznej ulicy…
Jakiś czas temu gitarzysta klasycznej rockowej kapeli Guns N’ Roses zapowiedział, że niebawem zespół wyda nowy album pod opieką wytwórni Gibson Records – dziecka firmy Gibson Brands, która od lat produkuje legendarne gitary elektryczne Les Paul. Teraz producent gitar wchodzi na rynek wydawniczy. Jak twierdzi prezes marki Gibson: „Uruchomienie wytwórni płytowej, która służy naszym artystom, jest naturalną ewolucją naszej 127-letniej historii. Gibson Records będzie współpracować z artystami Gibsona, aby uchwycić, nagrywać i promować ich muzykę w ramach przyjaznego dla artystów partnerstwa. […] Slash jest pierwszym artystą, który podpisał z nami kontrakt„.
Z kolei sam Slash powiedział: „To zaszczyt, że ta płyta będzie pierwszym wydawnictwem w nowej wytwórni Gibson Records. To z pewnością szczyt naszej współpracy, a działając tak blisko z Gibsonem przez tak długi czas, wiem, że będzie to wytwórnia, która naprawdę twórczo wspierać będzie swoich artystów„. Cóż, Slash nie rzucił słów na wiatr, bo w piątek Guns N’ Roses wypuścili nowy utwór, zatytułowany Absurd i zapowiada nadchodzącą płytę z premierowym materiałem. Brzmi świeżo – przekonajcie się sami i oceńcie.
Dlaczego jestem zły na Zalewskiego?
Polska scena muzyczna uwielbia odgrzewane kotlety. Sztucznie wytworzony skandal wokół tegorocznych Fryderyków jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu. Utwierdza mnie też w przekonaniu, że jesteśmy nadal krajem zaściankowym, bo nadal toczą nas tanie sensacje i łatwo odwrócić uwagę Polaków od tego, co ważne. Niewiele trzeba, aby nagle cała Polska żyła tegorocznymi Fryderykami i niewiele trzeba, aby odwrócić uwagę od tego, co jest rzeczywistą istotą Fryderyków – święta polskiej muzyki. Postanowiłem dzisiaj przytoczyć kilkoro wartościowych artystów, którzy tego roku zdobyli nagrody Fryderyk 2021, ponieważ uznałem to za swój mały obowiązek: sprzeciw wobec taniości polskiego życia publicznego.
Dlaczego jestem zły na Krzysztofa Zalewskiego? Z dwóch powodów. Pierwszy jest dość prozaiczny – zabrał show samym Fryderykom. Otóż nie to jest istotą tej nagrody i gali, że ktoś kogoś pocałował, a właśnie o tym trąbiły w zeszłym tygodniu wszystkie polskie media. A pisały o tym dlatego, bo doskonale wiedzą, co najbardziej się klika nad Wisłą – plotki i tanie sensacje. I musiał wiedzieć o tym również Krzysztof Zalewski, w końcu to nasz rodzimy muzyk. A kiedy poleje się je dodatkowo politycznym deepem… – mmm… palce lizać! Ten pocałunek musiał rozgorzeć, nie było innej możliwości! A skoro już mowa o pocałunku, to właśnie jest ten drugi powód.
Jestem zły na Zalewskiego, bo raz, że rozpoczynając przemówienie obiecał powiedzieć coś autorskiego, a jedyne co powiedział (i co tak szumnie wybrzmiało w polskich mediach), to slogan z kartonowych transparentów i koszulek noszonych przez tysiące osób; A dwa, że pocałunek dwóch mężczyzn to wcale nic nowego i nadzwyczajnego, tym bardziej braterski. Już Leonid Breżniew całował się z mężczyznami, i Mandela też. Więc Zalewski właściwie zaskoczył odgrzewanym kotletem jedynie osoby o skrajnie lewicowych poglądach – nadające temu wydarzeniu nadzwyczajnego znaczenia – oraz dewotów. Bo tych zupełnie normalnych ludzi – wątpię. O wiele bardziej zaskoczył swoją płytą, która okazała się komercyjnym sukcesem i wartościowym krążkiem jednocześnie, a to nie lada wyzwanie!
Zdecydowanym zwycięzcą tegorocznych Fryderyków jest Krzysztof Zalewski – otrzymał aż cztery statuetki w kategoriach ALBUM ROKU: POP ALTERNATYWNY, AUTOR ROKU, PRODUCENT MUZYCZNY (wraz z Andrzejem Markowskim) i TELEDYSK ROKU. Wszystkie nagrody Akademia przyznała mu za sprawą albumu Zabawa; to właśnie ta płyta została uznana za najciekawszy album z gatunku pop alternatywny, została świetnie wyprodukowana, skomponowana i promowana genialnym teledyskiem wyreżyserowanym przez Monikę Brodkę i Przemka Dzienisa. Tak Zalewski skomentował swój sukces na Fejsbuku:
Wielki zaszczyt, wzruszenie i szczęśliwość absolutna, ale przede wszystkim – cudnie było wziąć udział w pięknym święcie polskiej muzyki. (…) Poczucie uczestniczenia w pięknej, fryderykowej tradycji, możliwość oglądania jak rozkwitają nowe talenty (…). Słowem – cudowny, do innych niepodobny wieczór. Dziękuję Akademii, ale przede wszystkim dziękuję Wam. To dla Was i dzięki Wam jestem i muzykuję. No, i oczywiście gratulacje dla (…) wszystkich nagrodzonych i nominowanych. Ściskam i zabieram się do pisania następnych piosenek!”
Z dwiema statuetkami do domu wrócił Dominik Wania. Absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. im. Wandy Kossakowskiej w Sanoku i New England Conservatory of Music (Jazz Studies/Performance) został nagrodzony bardzo słusznie przez Akademię w kategorii ALBUM ROKU: JAZZ i ARTYSTA ROKU JAZZ. Pierwszą z nich otrzymał za fortepianowy album Lonely Shadows, z którym naprawdę warto się zapoznać – idealnie wyważony, zachowujący równowagę między ekspresją a głębią.
Kolejnym ciekawym laureatem tegorocznych Fryderyków jest Robert Cichy, polski gitarzysta bluesowy, który został nagrodzony w kategorii ALBUM ROKU BLUES za płytę Dirty Sun. Współpracował z Anią Dąbrowską, Marceliną Stoszek, Michałem Urbaniakiem, Kayah, Anią Rusowicz, Pauliną Przybysz oraz… Haliną Mlynkovą. W 2018 udało się Robertowi Cichemu wydać album Smack, a w 2020 album za który otrzymał tego roku statuetkę. Dwujęzyczna płyta okazała się strzałem w dziesiątkę – jest świeża, barwna i według mnie Cichy pokazał tą płytą, że inspiracjami sięga daleko poza granice Polski, co bardzo dobrze rzutuje na jakość polskiej muzyki niekomercyjnej, która zmieniła się znacząco od czasów świetności kapeli Hey.
Do poniedziałku, cześć!
Foto: AFP
źródło: elheraldo.hn
_____________________