Jaką twarz ma Ameryka?
Z całą pewnością nie ma tylko jednej, a przynajmniej dla mnie. Stany Zjednoczone to ogromny kraj, który swoimi rozmiarami potrafi onieśmielić niejednego Polaka, łącznie ze mną. Zachłyśnięci kulturą zachodu, wychowani na amerykańskich filmach i noszący nieśmiertelne dżinsy stworzyliśmy w świadomości narodowej pewną wizję ziemi za wielką wodą. Dla wielu osób USA to wielkie miasta wschodniego wybrzeża, drapacze chmur, niebotycznych rozmiarów hamburgery i hot dogi podawane zawsze z musztardą. Innym Stany Zjednoczone Ameryki Północnej kojarzą się z zapachem pieczonego indyka, syropem klonowym i świętem dziękczynienia. Dla mnie Ameryka to różnorodność; to miejsce, w którym termin artysta folkowy może oznaczać Jima Croce’a noszącego dżinsowe koszule i zakurzone skórzane buty grającego na gitarze akustycznej, jak i Andrew Birda grającego na skrzypcach odzianego w sztruksową marynarkę i świeżą koszulę. Dla mnie Ameryka to wykładowca Jordan Peterson organizujący studencki manifest na Uniwersytecie Harvarda, jak też wprowadzenie w Nowym Jorku zakazu sprzedaży napojów gazowanych w butelkach większych niż półlitrowe. Dla mnie Ameryka to w końcu miejsce, w którym wszystko jest możliwe – jedynym problemem, jaki ogranicza ludzi, jest grubość portfela. Nie inaczej jest z muzyką – stacji radiowych, wytwórni oraz firm opiekujących się muzykami jest co niemiara! Jeśli tylko da się na czymś zarobić, możecie być pewni, że znajdziecie coś dla siebie.
W tym artykule chcę podzielić się z Wami czymś osobistym; opowiedzieć Wam jaką twarz muzyczną ma moja Ameryka – jak ją sobie wyobrażam i na czym opieram te wyobrażenia. Jest kilku artystów, którzy – jak sądzę – nadają się do tego idealnie!
Macie ochotę na Cheesesteak?
To tradycyjne danie wschodniego wybrzeża pochodzące z Filadelfii. Przypomina nieco wyglądem znanego na całym świecie hot doga, ale nim nie jest; to plastry wołowiny podane w bułce z roztopionym żółtym serem, cebulą i opcjonalnie innymi dodatkami. Z całą pewnością wychowywał się na nim jeden z moich ulubionych klasycznych amerykańskich muzyków, Jim Croce – w końcu pochodził z Filadelfii.
Artysta zginął tragicznie w katastrofie lotniczej w wieku 30 lat w 1973 roku. Choć karierę zaczął już w 1966 roku, nagrywając i wydając własnym sumptem album Facets, to za właściwy początek jego kariery muzycznej uznaje się wydanie płyty You Don’t Mess Around With Jim wydanej pod skrzydłami ABC Records w 1972. Z albumu pochodzą dwa największe przeboje Croce’a: Time in a Bottle oraz piosenka, która nadała tytuł całemu krążkowi. Album osiągnął szczyt na liście Billboard 200 po śmierci muzyka w 1973 roku. Dyskografia Jima Croce’a to doskonały wybór, jeżeli chcecie dowiedzieć się, co kształtowało ducha i kulturę północno-wschodnich stanów w latach ‘70. Niesamowity klimat, który przeniesie Was do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wczesnych lat siedemdziesiątych, zwłaszcza jeśli połączycie to z Cheesesteakem i piwem Miller! Jako ciekawostkę dodam, że kolejnym znanym przebojem Jima o tytule Bad, Bad Leroy Brown (1973) inspirował się Freddie Mercury podczas pisania miniatury Bring Back That Leroy Brown po trasie koncertowej Queen po Stanach w 1974 roku. To pokazuje, jak bardzo muzyk z Filadelfii odcisnął swoje piętno na amerykańskiej scenie muzycznej i wpłynął na artystów ze starego kontynentu.
Kolaboracja północy z południem
Możliwe, że kojarzycie skądś obraz niszowego, kulturalnego muzyka występującego w marynarce (często w eleganckim szaliku gustownie oplatającym szyję) i grającego na skrzypcach. To właśnie Andrew Bird. Możliwe, że kojarzycie skądś również obraz niszowego bluesowego gitarzysty z długimi włosami i brodą grającego zazwyczaj w klubach country – to właśnie Jimbo Mathus. To dwa różne światy, a jednak czy jesteście w stanie wyobrazić sobie teraz, jak Ci dwaj panowie siadają razem w studio i nagrywają wspólnie album? Historia Stanów Zjednoczonych to odwieczny konflikt północy z południem, ale nie w muzyce! W marcu tego roku na światło dzienne wyszedł album, będący wynikiem kooperacji dwóch muzyków, którzy… nieco się różnią. Ot, cała Ameryka – wszystko jest możliwe!
Album zatytułowany These 13 od razu podbił moje serce. Zdominowany przez ciepłe, ale dość wyraziste brzmienie gitar akustycznych oraz skrzypiec przełamany jest głosem Mathusa o nieco niższej barwie, co stanowi idealne połączenie ze skrzypcami, a miejscami też akordeonem.
Jest to zadziwiająco prosta muzyka, przaśna i niezwykle świeża. Kiedy słucham tej płyty, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że siedzę wygodnie w bujanym fotelu na ganku w gorące popołudnie i popijam zimne piwo imbirowe. Tak, sądzę, że ta fantazja idealnie oddaje ducha tej muzyki i pasuje do mojej wizji Ameryki.
Panowie od BoJacka?
Jeszcze do niedawna postacią ze świata muzyki powszechnie kojarzoną z Los Angeles był Michael Jackson, ale to zmieniło się wraz z popularnością serialu animowanego BoJack Horseman, do którego główną ścieżkę dźwiękową skomponował perkusista blues-rockowego zespołu z Ohio Patrick Carney, a fenomenalne partie saksofonu dograł jego Wuj, legendarny saksofonista Ralph Carney (znany głównie z wieloletniej współpracy z Tomem Waitsem). To sprawiło, że niektóre osoby kojarzą zespół The Black Keys z LA.
Żarty żartami, ale z muzyką kapeli, która swoje korzenie ma w blues-rockowym garażowym graniu typowym dla północnej sceny muzycznej, możemy przenieść się z prerii, czy ciągnących się setkami kilometrów szos wprost na miejskie ulice i zawirować się między rockowymi hipsterami pijącymi amerykańskie piwo rzemieślnicze. The Black Keys to zespół mający już swojego rodzaju tradycję, w końcu w branży są już 20 lat, a mimo to wcale nie zwalniają tempa! Ich najnowszy album wydany w maju tego roku zatytułowany Delta Kream jest lepszy od poprzedniego, świeży, idealnie nadający się do słuchania w samochodzie, czy na domówce.
Słuchając płyty, odnoszę wrażenie, że podobny charakter chcieli nadać swojej płycie muzycy Kings of Leon, pracując nad wydaną w 2013 roku Mechanical Bull. Według wielu osób próby spełzły wówczas na niczym, a przecież to również zespół zaczynający od rasowego, amerykańskiego rocka garażowego. Może się mylę?
Czarne pumy
Na koniec zostawiłem najlepsze. Black Pumas – młody duet z Texasu, który zaskoczył swoim albumem kilka muzycznych środowisk w USA. Zadziwili dwie sceny muzyczne jedną płytą (alternatywną, oraz “czarną” scenę muzyczną), łącząc na niej innowację z tradycją. Album różnorodny, ciekawy, jednocześnie bardzo złożony i równy nazwany po prostu Black Pumas wydany w 2019 roku, nadal pozostaje jedynym LP w karierze zespołu. Jednak nie musieliśmy czekać długo na muzyczne koligacje zespołu ze sceną alternatywną, bo już w lutym 2021 muzycy wydali świetny singiel, mający moc hymnu, wraz z kobiecym duetem Lucius, działającym na scenie od 2012 roku. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać na nowe publikacje muzyków, słuchając ich debiutanckiej płyty.
foto: wikipedia
_____________________