Gdy odkręcam kran…
Odkręcam kran o dowolnej porze i leci woda, którą ze smakiem wypijam, bez gotowania. Włączam żelazko w „godzinie szczytu” i mogę prasować jak długo chcę, choć nie jest to moje ulubione zajęcie. Zamierzam odwiedzić przyjaciół na Oksywiu, więc pojadę do nich estakadą Kwiatkowskiego wygodnym, cichym, ekologicznym autobusem, albo niskopodłogowym i ślicznym trolejbusem – bez szelek. Rodzinę z Polski zaprowadzę do któregoś z muzeów – Miasta, Emigracji, Marynarki Wojennej, Motoryzacji, albo do tego najmniejszego, społecznego czy sąsiedzkiego – w podziemiach „bankowca”. A jak kuzyni nie będą w nastroju do zwiedzania, to ich zabiorę do Experymentu albo do Centrum Filmowego na dobry film, a potem, oczywiście kolejką, na szczyt Kamiennej Góry – dla cudnej panoramy na port, morze i powstającą, nową dzielnicę Sea City. Jeśli to będzie niedziela latem – to pójdziemy na plenerowy koncert w nowym amfiteatrze w parkowych okolicznościach przyrody, a wieczorem może jeszcze na przedstawienie, na scenie letniej w Orłowie. ….A może na Kaszuby przejedziemy się szybką PKM-ką? Bardzo bym też chciała im pokazać piękne, modernistyczne Śródmieście…
Komuś, kto ma 30 lat i mniej, trudno sobie wyobrazić, że to wszystko i jeszcze więcej, w 1990 r. było albo zupełnie nierealne, albo było tylko mgławicowym wyobrażeniem niepoprawnych fantastów. Na wodę w kranie i prąd, wyłączane często i znienacka, trzeba było się czaić, zwłaszcza w czasie świąt; estakada Kwiatkowskiego – wielka inwestycja socjalizmu – owszem – istniała od blisko dwudziestu lat, ale tylko w postaci kilku filarów – bez jezdni. A trolejbusy były rozklekotane, zatłoczone, jeździły z rzadka i nieregularnie. Normą były spadające im na trasie „szelki”. Jedyne dwa gdyńskie muzea: Miasta i Marynarki Wojennej gnieździły się w tymczasowych i wynajętych siedzibach, a Experyment, Centrum Filmowe, kolej metropolitalna – o nich się nawet nie śniło. Chociaż ….nie. Byli tacy, którzy mieli już wtedy pomysły i konkretny plan, co i jak należy zrobić, by miasto wróciło do przedwojennej świetności, znów było synonimem nowoczesności, elegancji i stylu, przykładem i wzorem gospodarności, zadbane, przyjemne do życia, otwarte. Tylko czekali na wolność, a ta – gwoli jubileuszowego przypomnienia – jeszcze nie całkowita – nastała w Polsce po czerwcowych wyborach do parlamentu w 1989r. I wygrali w nich kandydaci Komitetów Obywatelskich „Solidarność” przy Lechu Wałęsie, obejmując wszystkie mandaty w Senacie i wszystkie możliwe, na mocy kontraktu – w Sejmie.
Warto przypomnieć tym, którzy zapomnieli, a uzmysłowić młodym, których jeszcze wówczas na świecie nie było, że Gdyński KO”S” utworzyła grupa osób skupionych wokół charyzmatycznej postaci – Franciszki Cegielskiej, zwolnionej kilka lat wcześniej za niezależność sądów, wykładowczyni Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni i żony, internowanego za antysystemową działalność solidarnościową, kapitana ż.w. Jacka Cegielskiego. Mieli różne zawody, byli wśród nich i robotnicy i ludzie z cenzusem naukowym, ale też studenci, głęboko wierzący i ateiści, z różnymi pomysłami na Gdynię, w zdecydowanej większości amatorzy zarządzania, których łączyła ta sama niechęć do poprzedniego systemu i niesamowity entuzjazm, trudny dziś do odtworzenia.
Przez rok od wyborów parlamentarnych grupa ta, podzielona na zespoły branżowe, intensywnie przygotowywała się do kolejnych już w pełni wolnych, samorządowych. Nie rozwiązali się, co stało się w większości miast, nie osiedli na laurach w jałowym oczekiwaniu na rozwój wypadków, tylko jak dotychczas regularnie się spotykali, szkolili i… opracowywali program wyborczy. Z nadzieją i determinacją szykowali się do przejęcia władzy w mieście, choć dopiero wiosną 1990 r. zostały uchwalone przez parlament ustawy, określające kompetencje przyszłych wspólnot i ordynację wyborczą. A gdy już weszły w życie, to nasz gdyński KO”S” tylko na to czekał, by rozpocząć kampanię. Na mieście pojawiły się plakaty i ulotki z programem i sylwetkami osób kandydujących do Rady Miasta. Jednocześnie z wyborami odbywało się referendum w sprawie kontynuacji (lub nie) budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Emocje więc były ogromne. Po raz pierwszy po wojnie, pod kontrolą mężów zaufania stawali do prawdziwej konkurencji kandydaci do samorządu i liczył się każdy głos mieszkańców.
A gdy sprawiedliwości dziejowej stało się zadość – i te wybory przyniosły zwycięstwo ludziom Solidarności, którzy w 50-osobowej wówczas Radzie Miasta Gdyni objęli 46 mandatów. I powierzyli funkcję prezydenta swojej liderce – Franciszce Cegielskiej.
Dosłownie, z dnia na dzień zaczęły się w mieście zmiany, których rezultaty dziś uznajemy za banalną oczywistość, a wtedy były rewolucją. Zwłaszcza w myśleniu o tym, czym jest prawdziwy, a nie fasadowy i tylko z nazwy samorząd, czym jest realne zarządzanie miastem, w odróżnieniu od posłusznej realizacji wytycznych z politycznej centrali. Zaczął się fantastyczny czas dla ludzi, których rozpierała energia, marzenia, młodość (choć byli wśród nich także seniorzy), pomysły i ogromna wola postawienia wszystkiego co stało na głowie, wreszcie – na nogi. Jak najszybciej. Dobrze pamiętam te początki i tę radość. Choć bieda była i szarzyzna, powszechne braki i drożyzna, to z ulgą i nadzieją, choć również obawami, zrzucaliśmy wszyscy gorset znienawidzonego ustroju. Jedną z pierwszych, fundamentalnych i według wielu ryzykownych decyzji było przejęcie na utrzymanie miasta oświaty. Niektórzy wzruszali ramionami i uznawali to za szaleństwo. Tymczasem, po latach widać, kto miał rację.
Symbolicznym wyrazem nastrojów owych pierwszych tygodni wolności było zdjęcie z cokołu tzw. Nataszy na Skwerze Kościuszki – czyli pomnika wdzięczności Armii Radzieckiej w postaci dziewczyny, w dumnej pozie dzierżącej flagę ZSRR. Stało się to nie przypadkiem 22 lipca, który to dzień właśnie wtedy, decyzją Sejmu przestał być państwowym świętem, przypominającym manifest lipcowy 1944r. – akt założycielski PRL. W tym szczególnym wydarzeniu wzięły udział rzesze gdynian. Co ciekawe i tak bardzo charakterystyczne dla naszego mądrego miasta, w odróżnieniu od podobnego aktu np. w Warszawie, w której pomnik znienawidzonego Feliksa Dzierżyńskiego zrzucono z cokołu i statua rozsypała się, w Gdyni postać Nataszy zdjął dźwig i statua w całości trafiła tymczasowo do…ogrodu właściciela firmy transportowej w Orłowie. I czekała na dalsze decyzje dotyczące jej ostatecznego adresu. Mimo intensywnych prób zainteresowania pomnikiem powstających w tym czasie muzeów, a raczej – lapidariów, w których gromadzono monumenty minionej epoki, amatorów na Nataszę nie było! Zainteresowała się nią jedynie prof. Józefa Wnukowa, gdańska artystka i wdowa po prof. Marianie Wnuku – artyście rzeźbiarzu, projektancie pomnika. Była rozgoryczona. I trudno się dziwić. Przed laty (pomnik odsłonięto w 1953 roku) pozowała mężowi i to jej twarz i postać miała Natasza…Ostatecznie figura (bez cokołu) trafiła na cmentarz obrońców Wybrzeża w Redłowie, do kwatery żołnierzy radzieckich i tam stoi do dziś.
Myślę o tym wszystkim w niedawno minione rocznice: trzydziestą pierwszą tych częściowo wolnych, parlamentarnych z 4 czerwca 1989 i trzydziestą – wyborów samorządowych 27 maja 1990.
Serdecznie pozdrawiam,
autor plakatu: Bruno Blum
_____________________